Szelki trekkingowe – czy komfort to tylko marketing?

Szelki trekkingowe – czy komfort to tylko marketing? - 1 2025

Szaleństwo na punkcie szelek trekkingowych – czy komfort to tylko marketing?

Na początku, gdy zacząłem swoją przygodę z górskimi wyprawami, myślałem, że wybór szelek trekkingowych to kwestia prostego dopasowania wagi i wytrzymałości. Kupujesz skomplikowany system pasków, klamr, kilku kieszonek na drobiazgi i gotowe. Jednak po pierwszej wyprawie na Rysy, gdzie podczas ostatnich podejść poczułem, że moje szelki są jak zardzewiały łańcuch, zrozumiałem, że to znacznie więcej niż tylko techniczny gadżet. Szukając idealnych szelek, wpadłem w wir marketingowych sloganów, które obiecywały „rewolucję w komforcie” i „najlepsze dopasowanie na rynku”. A ja, jak wielu innych, czułem się zagubiony. Czy komfort to tylko chwyt marketingowy, czy naprawdę można go wyczuć na własnej skórze? Zapraszam Cię w podróż po świecie szelek, gdzie technologia spotyka się z subiektywnymi odczuciami, a każdy użytkownik ma swoją własną historię.

Technika i osobiste doświadczenia – co naprawdę kryje się pod etykietką?

Gdy w 2021 roku postanowiłem wymienić swoje stare, wysłużone szelki na coś nowoczesnego, zacząłem od przeglądania specyfikacji. Modele od Osprey, Gregory czy Black Diamond – każdy z nich chwalił się innowacyjnymi systemami regulacji, lekkimi materiałami i wentylacją na miarę laptopa z chłodzeniem wodnym. I tak, technicznie, wszystko wyglądało świetnie. Jednak w praktyce, podczas kilku wypraw, zauważyłem, że nie wszystko gra. Na przykład, system wentylacji w modelu Osprey Atmos, mimo obiecanego chłodzenia, podczas długiego marszu na szczyt Giewontu zamienił się w piekarnik. Z kolei Gregory Maven, z pozoru idealny, okazał się zbyt ciasny dla mojej szerokiej klatki piersiowej, choć recenzje mówiły o uniwersalnym dopasowaniu. Materiały? Tu też nie jest tak różowo. Ultra lekkie tkaniny, które miały wytrzymać każdą pogodę, często zbyt szybko się zużywały lub traciły elastyczność. Moje doświadczenia, choć subiektywne, pokazały, że technologia to nie wszystko – liczy się też indywidualne dopasowanie, a to w dużej mierze zależy od… osobistych odczuć.

Modelowe rozczarowania i niespodzianki – historie z górskich szlaków

Jedno z moich najbardziej pamiętnych rozczarowań to wyprawa na Bieszczady z Piotrem, kolegą z pracy, który miał własną wizję idealnych szelek. Jego ulubione Black Diamond Ultra, chwalone za wagę i system wentylacji, podczas długiego marszu na Tarnicę zaczęły mocno uciskać. Piotr, mimo że z początku był zachwycony, z czasem zaczął narzekać na dyskomfort i odciski. Z kolei, u mnie, podczas wyprawy na Śnieżkę, okazało się, że moje szelek Gregory z 2022 roku, mimo obietnic producenta, nie wytrzymały intensywnego użytkowania – rozciągnęły się i zaczęły się zsuwać. Zaskoczyła mnie też historia Anny, która opowiadała, jak jej lekkie, minimalistyczne szelki od lokalnego producenta, choć wyglądały na delikatne, przetrwały trzy sezonu górskich wypraw. Dlaczego? Bo w końcu nie chodzi tylko o specyfikację, ale o to, jak sprzęt współgra z naszym ciałem i stylem chodzenia. Tu właśnie jest pies pogrzebany – niektóre rozwiązania techniczne mogą wyglądać świetnie na papierze, ale w praktyce okazują się niewypałem albo… niespodzianką.

Branża, marketing i rzeczywistość – kto mówi prawdę?

Przez lata zauważyłem, że branża sprzętowa ewoluuje w kierunku coraz bardziej wyszukanych technologii. W 2018 roku, podczas targów w Warszawie, spotkałem inżyniera z firmy Gregory, który wyjaśnił mi, że ich nowy system regulacji pasków to tak naprawdę ukryty system mikrometryczny, pozwalający na niemal idealne dopasowanie. Ale czy to wszystko jest konieczne? Często okazuje się, że marketingowe slogany i piękne zdjęcia na katalogach to bardziej bajki niż realna jakość. Widziałem też, jak ceny idą w górę – od kilku lat, modele topowe kosztują nawet dwukrotnie więcej niż jeszcze w 2015. Czy to oznacza, że technologia rośnie w cenę? Niekoniecznie. Często chodzi o marketingowe sztuczki, które mają nas przekonać, że im droższy sprzęt, tym lepszy. A co z tym, co naprawdę odczuwamy? Czy te wszystkie innowacje faktycznie poprawiają komfort? W mojej ocenie, branża coraz częściej stawia na wizualne efekty i marketing, zamiast realnej ergonomii. Jednak, mimo wszystko, jest też grupa producentów, którzy inwestują w badania nad tym, co dla użytkownika najważniejsze – komfort i trwałość.

Zmiany w technologii – czy idziemy w dobrym kierunku?

W ostatnich latach, widzę wyraźny postęp – coraz więcej modeli korzysta z zaawansowanych materiałów, które są jednocześnie lekkie i wytrzymałe. Na przykład, stosowane w szelekach od Black Diamond tkaniny typu Dyneema czy Kevlar, dają większą odporność na przetarcia i rozdarcia. Również systemy wentylacji, które kiedyś były tylko dodatkiem, dziś stają się kluczowym elementem konstrukcji. Jednak czy to wystarczy? Z własnych obserwacji i rozmów z innymi użytkownikami wiem, że niezależnie od technologii, podstawą jest dopasowanie. Szelki mogą być najlżejsze i najbardziej innowacyjne, ale jeśli nie będą dobrze dopasowane do ciała, to nawet najlepsza technologia nie uratuje sytuacji. Co więcej, coraz częściej pojawiają się rozwiązania, które łączą ergonomię z estetyką – np. systemy z miękkimi, elastycznymi paskami, które dostosowują się do ruchu, albo oddychające wkładki. Jednak, czy te innowacje są dostępne dla każdego? Tu zaczyna się pytanie o dostępność i cenę.

Komfort, a marketing – czy można je rozdzielić?

To chyba najtrudniejsze pytanie – czy komfort to tylko chwyt marketingowy, czy rzeczywiście coś więcej? Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że początkowo, kierując się głównie cenami i reklamami, wybierałem modele z wysokim rankingiem „komfortu”. I często się rozczarowywałem. Dopiero po kilku sezonach, próbując różnych rozwiązań, zrozumiałem, że komfort to nie tylko materiał czy waga, ale przede wszystkim dopasowanie do naszej sylwetki, technika chodzenia i… własne odczucia. To, co dla jednego jest wygodne, dla innego może być nie do zniesienia. Warto więc słuchać własnego ciała, a nie tylko recenzji internetowych. Często okazuje się, że reklama wyolbrzymia efekt, a prawdziwa jakość kryje się w drobnych detalach, które można wyczuć tylko podczas dłuższej wyprawy. Czy firmy stawiają na komfort? W dużej mierze tak, ale coraz częściej w ich ofertach dominują elementy marketingowe, które mają przyciągnąć uwagę. Dlatego, wybierając szelki, nie kierujmy się wyłącznie ceną czy marką, ale własnym odczuciem i testami w terenie.

– czyli co z tym wszystkim zrobić?

Po latach poszukiwań i własnych doświadczeń, mogę śmiało powiedzieć, że wybór idealnych szelek trekkingowych to nie tylko kwestia technologii, ale przede wszystkim dopasowania do siebie. Komfort to nie chwyt marketingowy, choć branża czasem próbuje nam wmówić, że wszystko musi być ultra lekkie i techniczne. W rzeczywistości, kluczem jest słuchanie własnego ciała, testowanie różnych modeli i nie dawanie się zwieść pięknym obrazkom. Warto też zwracać uwagę na historie innych użytkowników, bo każdy z nas ma inną sylwetkę i inny styl chodzenia. Moje doświadczenia pokazały, że najważniejsza jest wytrzymałość i dopasowanie, a nie tylko techniczne parametry. W końcu, szelki to nie tylko sprzęt, to nasza druga skóra na szlaku. A od tego, jak dobrze ją dopasujemy, zależy nasz komfort i bezpieczeństwo. Dlatego, nie bój się pytać, testować i słuchać własnych odczuć – to najlepsza droga do znalezienia tych właściwych. Bo przecież w górach nie chodzi tylko o to, by dotrzeć na szczyt – równie ważne jest, by czuć się dobrze na każdym kroku.